Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna

TRENINGI *KOLOROWEGO WIATRA
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Kolorowy Wiatr
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:01, 21 Paź 2010    Temat postu: Lonża z drągami na kole

Data: 15 Listopada 2009
Trener: Joanne
Opis:
W końcu udało mi się zebrać w sobie i pójść do stajni ruszyć konie. Pierwszy miał iść Kolorowy na lonżę, bo podczas przeziębienia nie chodził nigdzie. Na samym początku zahaczyłam o siodlarnię, z której wytargałam ciepłą derkę, ogłowie, owijki i lonżę. Bata miałam już na hali. Przechodząc obok starego boksu Wild Rose nieco posmutniałam, jednak widok tak wesołego, jasnego i ciepłego spojrzenia wałaszka wyeliminował to uczucie. Delikatnie złapałam Rudego za nos i otworzyłam boks. Wyprowadziłam go na korytarz i rozpoczęłam czyszczenie. Wpierw ściągnęłam z niego derkę, którą złożyłam i zostawiłam na stojaku(na siodło), następnie wzięłam twardą szczotkę i rozczesałam nią wszystkie zaklejki. Wiatrowy był czysty, bo nie miał gdzie się zbytnio pobrudzić. Jeszcze tylko miękka szczotka, szmatka (sucha!) i kopyta. Kasztan ładnie dał mi każdą nogę gdy tylko sięgałam po nią ręką i czekał, aż mu te kopyta dokładnie wyczyszczę. Poklepałam dzielnego rumaka i szybko rozczesałam grzywę i ogon, następnie chusteczką wytarłam mu okolice oczu i nosa, pomasowałam chwilę grzbiet, nogi, okolice szyi i głowy. Gdy już koń był rozluźniony, odprężony i czysty przyszła pora na siodłanie. Wzięłam ogłowie i delikatnie założyłam na głowę Kola. Zapięłam podgardle, nachrapnik, skośnik położyłam na derce, bo nie był nam dziś potrzebny. Nogi konia owinęłam pięknymi żółtymi owijkami, a na grzbiet założyłam derkę, która miała chronić go przed zmarznięciem, zawianiem i zmoknięciem, bo lekko kropiło z rana. Do ogłowia przypięłam lonżę i idziemy na halę. Konisko miało dziś dużo energii, w końcu nie chodził sporo czasu.
Ostatecznie gdy dotarliśmy na miejsce zaczynało mocniej padać. Hala, czyściutka, jasna, przestronna wciąż budziła we mnie zachwyt. W dalszej części pomieszczenia Sky kłusowała z Erratą, widziałam poustawiane jakieś niewielkie przeszkódki, koziołki i drągi, najwyraźniej będą nieco skakać. Sama przed lonżą ustawiłam sobie 4 drągi na tzw. koło, które miałam zamiar robić na każdym koniu. Przywitałam się z Sky, pogadałyśmy chwilę i poszłam trochę dalej, gdzie puściłam rudego po kole. Koń szedł żwawo, momentami podkłusowywał, ale udawało mi się go uspokoić. Postępował tak po 4 minutki w obie strony i kłus. Rudy szedł bardzo szybko, żwawo, ale kłusem. Kłusował sobie tak po 5 minut w obie strony i zaczęłam go nakierowywać na koło. ładnie przechodził, szanował drągi. Przejechaliśmy je 3 razy na stronę i znów na większą woltę, na której koń dostał sygnał do galopu. Wiatrowy wystrzelił jak z procy, strzelił kilka baranków, poogierzył się (tak! on jeszcze czasami to robi! Razz), pościgał i w końcu zaczął iść spokojnym, płynnym galopem. 4 minuty w jedną stronę, komenda zmiany strony i w drugą. Przyznam, że kasztan zrobił duże postępy w lonżowaniu, o wiele łatwiej się go prowadziło, reagował na więcej komend głosowych. Po kolejnych 4 minutach galopu nakierowałam go na koło, które z początku nieco zaburzyło jego rytm, jednak przy 3 przejeździe załapał i spokojnie, bez większych szaleństw przejechał koło następnie 3 razy. Odepchnięcie na większą woltę, zmiana kierunku i znów z galopu na koło. Tu od razu poszedł dobrze, lecz z czasem nabierał tempa, aż w końcu w szaleńczym galopie pokonywał drągi.
-Hooo....prryyyta... - Mówiłam spokojnie do konia, który stopniowo zwalniał. W końcu przeszedł do kłusa. Rozkłusowałam wałacha po 4 min w obie strony i stęp, którego miał łącznie (w obie strony) 9 minut. Zatrzymałam rumaka, odpięłam mu lonżę, ogłowie zamieniłam na kantar i poszliśmy na chwilę na półhalę, by nie przeszkadzać Sky i Erracie, które właśnie walczyły z kawaletkami na galop. Na miejscu zdjęłam Rudemu owijki, puściłam konia luźno, strzeliłam batem na co ten ruszył galopem z serią bryknięć i biegał tak dookoła barierki, co chwila wykonując zatrzymania, jakieś odskoki, bryki etc...Widać, że miał dużo energii. Gdy w końcu zmęczył się ciągłym galopowaniem przeszedł do kłusa a po kilku minutach do stępa. Wzięłam kasztana za kantar i wprowadziłam na karuzelę. Puściłam na 5 kłusa (łącznie w obie strony) i 8 stępa. Patrzyłam jak koń pręży się przy każdym kroku kłusa i jak swobodnie stępuje.
W końcu zatrzymałam sprzęt, odwiązałam konia i poszliśmy na myjkę w stajni. Tam odkręciłam letnią wodę (nie zimną!) i delikatnie zlałam nią nogi konia, jednocześnie je dokładnie myjąc. Potem odstawiłam kasztanka do boksu, gdzie zamieniłam mu derki, dałam marchewkę i poszłam odnieść cały zebrany sprzęt. Po powrocie konio dostał sianka, smakołyki z witaminami i buziaka w chrapy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:02, 21 Paź 2010    Temat postu: Skoki - kl.L przygotowanie do HPR

Data: 28 Listopada 2009
Trener: Joanne
Opis:
Tak...dziś przyszła pora ruszyć naszego pana Rudego. Zgłosiliśmy się do zawodów i trzeba trochę popracować, by dobrze poszły Smile Rudzielec niewiele chodził, mimo to skakaliśmy sobie naszą ukochaną P-tkę lecz ze względu na zawody dzis przeszkody będą niższe. Koń na pewno się nie obrazi, wystarczy, że poskaczemy. Weszłam do stajni, rześkie powietrze wchodziło do niej z otwartych na oścież drzwi, do boksów wpadały niewielkie, lecz wyraźne promienie światła, zaś konie uważnie wyglądały z boksów patrząc i czekając, kiedy wreszcie wyjdą na padoki. Wzięłam więc je wyprowadziłam, przy ogierach było nieco problemu, jednak poodstawiane daleko od siebie, spokojnie zaczęły skubać trawkę. Reszta koni albo została wypuszczona na jedno wspólne pastwisko, albo dostawiona do tych spokojniejszych ogierów (wałachy). W stajni został tylko Kolorowy. Kasztan patrzył na mnie radosnym i smutnym jednocześnie wzrokiem.
-Nie martw się, jeszcze dziś sobie połazisz po tym pastwisku Smile - Uśmiechnęłam się i pogłaskałam kasztana po pyszczku. Otworzyłam drzwi, zagwizdałam i kasztan poszedł za mną do siodlarni, z której wzięłam jego szczotki, ogłowie, siodło, derkę wszechstronną i ochraniacze skokowe. Następnie wyszliśmy sobie na plac, gdzie stanęliśmy sobie przy jednej barierce i tam powiesiłam, poukładałam sprzęcior. Zaczęłam czyścić niby czystego konia, który jednak miał kilka zaklejek i tumany kurzu na sobie. Poszło w miarę gładko, zarówno ze szczotkami, jak i gąbkami, szmatkami czy też grzebykami. Po 10 minutach zostały nam tylko kopyta. Więc wzięłam kopystkę w dłoń i poprosiłam konia o podanie lewej przedniej nogi. Nie było problemu, a noga szybko została wyczyszczona. Potem lewa tylna, która też została chętnie podana. Następnie druga strona i koń był czysty. Pogłaskałam go po chrapkach, dałam kawałek marchewki i zaczynamy siodłać. Do siodła doczepiłam nasz elegancki czaprak 'elegance' i założyłam je na grzbiet Kola. ten tylko zwrócił ucho w moją stronę i z powrotem zaczął z umiłowaniem lizać barierkę. Pozwalałam mu na to, bo co? nie przeliże barierki na wylot chyba x] Podpięłam popręg od razu na trzecią dziurkę, następnie ochraniacze na nogi i ogłowie na główkę. Konisko było grzeczne, więc znów marchewki kawałek i pozapinałam wszystkie pozostałe nam paski. Założyłam na głowę toczek, wałachowi podciągnęłam popręg, uregulowałam sobie strzemiona i wsiadłam. Pogładziłam po szyi i ruszamy na półhalę. Przy okazji trochę się już rozgrzaliśmy i krócej będziemy stępować na miejscu Smile
Gdy dotarliśmy przeszkody były już ustawione, tylko dwie były niższe na rozgrzewkę. Postępowaliśmy na luzie tak z 10 minut i zaczęłam zbierać wodze, następnie lekka łydka i kłus. Kasztan ładnie chodził, był dziś super sterowny, giętki i chętny do pracy. Dokładnie rozgrzaliśmy się często robiąc wolty, półwolty, różne slalomy etc, aż w końcu kilka razy najechaliśmy na krzyżaka 40 cm. więc stosunkowo niską przeszkodę. gdy poczułam, że Kolorowy jest już mocno rozgrzany na obie strony nakierowałam go na stacjonatę, a raczej mini-doublebarre mające 55 cm wysokości i 30 szerokości. Skok był świetny, niezależnie od najazdu kasztanek spokojnie przez niego przelatywał. W końcu przyszła pora na galop. Nie robiliśmy odpoczynku w stępie, bo nie zdążyliśmy się zmęczyć takimi prostymi figurami i przeszkodami. W narożniku przy ławce zagalopowaliśmy od lekkiej łydki i 2 okrążenia, potem lotna zmiana nogi i 2 okrążenia w drugą stronę. Następnie kłus, zmiana kierunku, zagalopowanie i jedno okrążenie galopem z wykonaniem wąskiej wolty wokół jednej stacjonaty. Następnie znów zmiana nogi przez przejście do kłusa i to samo w drugą stronę. Zaczęliśmy stopniowo najeżdżać z galopu na kopertę i doublebarre. Kolorowy radził sobie super i wyjątkowo szybko dziś się rozgrzewał. Gdy już się naskakaliśmy w obie strony chwila stępa i oglądamy prosty, niewielki parkur:
1. doublebarre 70/80 x 40 cm
2. linia - stacjonata 80 cm, okser 80 x 80, bramka 90 cm
3. doublebarre 90/100 x 60
4. szereg - okser 100 x 100 (dwa foule) triplebarre 80/90/100 x 80 cm (jedno foule) murek 105 cm
5. linia - stacjonata 100 cm, hydra 100 cm, rów z wodą szer.120 cm
6. pijany okser 90 x 70 cm
7. linia - stacjonata z desek 95 cm, okser z desek + jaskrawy transparent 90 x 90 cm, pająk 80 cm
Parkur wydawał się być prosty, nie była ustalona norma czasowa, ale miała ona tak ok. 3:45. Dałam kasztankowi łydkę do galopu i zaczynamy. Doublebarre skoczone łatwo, potem lekko w lewo i linia. Stacjonata z zapasem, okser też ładnie, jednak nieco niestarannie, ale jedziemy dalej. Bramka nieco niepewnie, ale i tak ładnie, z zapasem. Po linii dość mocno w prawo i doublebarre. Skoczone ładnie, z zapasem i dobrą techniką. Potem znów skręt w prawo i szereg. Okser poszedł bardzo ładnie, triplebarre z zapasem a murek niepewnie, było mocne szurnięcie i zaburzenie równowagi części przeszkody, jednak obyło się bez zrzutki. Uspokoiłam konia, który się nakręcił i jedziemy na linię. Stacjonata jak po maśle, 3 foule i hydra skoczona nieco niepewnie lecz z zapasem i rów z wodą na wyciągnięcie, skoczony bardzo ładnie i lądowanie kilkanaście centymetrów na nim, następnie zmiana nogi i galopem nacieramy na pijanego oksera. Tej przeszkody kolorowy chyba nigdy nie lubił, dlatego tez wybił się wysoko i po lądowaniu strzelił lekkiego baranka. Na koniec linia. Stacjonata z desek pewnie, wzięta z dużą siła i potęgą, następnie lądowanie i wyprostowanie na oksera. Jaskrawe barwy, deski i transparent nie zrobiły na Rudzielcu wrażenia i po chwili byliśmy już za przeszkodą i lecieliśmy na pająka. Ładny skok przez środek i do stępa. Czas był w okolicach 3:33 więc wcale nie tak źle, w miarę blisko wyznaczonego czasu. Poklepałam Wiatrowego i jeszcze kilka razy postanowiłam najechać na przeszkody, które były skoczone niepewnie. Więc na wstępie natarcie na bramkę. Tym razem koń był już pewny siebie, ale na zawodach nie będziemy mogli skoczyć drugi raz, więc dla upewnienia jeszcze raz pokonaliśmy tą przeszkodę. Potem szereg z triplem. Nakierowanie i pierwszy skok, drugi skok i murek pokonany pewniej, jednak wciąż można było wyczuć niepewność u konia, tak więc ponowny najazd i tym razem wszystkie trzy przeszkody pokonaliśmy płynnie, ładnie, pewnie i elegancko. No to została nam jeszcze hydra i tak nie lubiany pijany okser. Stacjonatę pokonaliśmy gładko, hydrę teraz już pewnie, jednak wolałam się upewnić i najechaliśmy jeszcze raz, a potem nakierowanie na pijanego oksera. Koń chciał ruszyć szybciej, jednak nie pozwoliłam mu na to i z mojego tempa skoczyliśmy przeszkodę już z mniejszym zapasem, jednak znów było lekkie bryknięcie. No to znów najeżdżamy i tym razem już wszystko poszło jak przy innych przeszkodach, a bryknął sobie pan koń chwilę później, gdy wjechaliśmy na ścianę i pozwoliłam mu trochę poszaleć w galopie, by się wymęczył w końcu.
Potem kłus, w którym wpierw walka o tempo jazdy i nasze ulubione wolty, półwolty, slalomy i inne takie, następnie chwila stępa i wyjeżdżamy kłusem sobie na chwilę w teren. Kol był nieco pobudzony, jednak wciąz się mnie uważnie słuchał. Okrążyliśmy do połowy stajnię i stęp. Pogoda była piękna, bardzo chciałabym pojechać dziś z Rudzielcem w teren...kto wie? może jeszcze się uda? Zobaczymy. Spokojnym stępem wróciliśmy na plac przed stajnią, gdzie zsiadłam z konia, poluźniłam mu wszystko, podpięłam strzemiona i podprowadziłam do barierki, którą znów zaczął z umiłowaniem lizać. Wpierw zdjęłam ogłowie, potem siodło i ochraniacze na koniec. Wytarłam wałaszysko, zlałam na myjce nogi, założyłam derkę i kantarek, za który zaprowadziłam Kolorka na pastwisko. Gdy go wypuściłam, pozostał przy mnie chwilę, wziął marchewkę, połasił się i spokojnym stępem odszedł w głąb pastwiska, gdzie jeszcze było trochę trawy. Od razu tam został pogoniony przez Wiarę, która podleciała do niego galopem i zachęciła do zabawy. Bardzo przyjemny to widok, gdy dwa konie biegną obok siebie do chwila strzelając baranki a potem spokojnie przystają i zaczynają skubać trawkę. Poczułam jak coś mnie szturcha w ramię, był to Punio. Pogłaskałam go i poszłam odnieść sprzęt Kolorka do siodlarni. Idąc rozmyślałam nad treningiem i stwierdziłam, iż był on udany, jestem z niego zadowolona i nie mamy się czego zbytnio bać na tych zawodach. trzeba tylko wymęczyć trochę Rudego, bo nieco mu się tej energii nazbierało, więc niedługo pojedziemy sobie w teren Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:02, 21 Paź 2010    Temat postu: Ujeżdżenie - utrwalanie podstaw

Data: 20 Grudnia 2009
Trener: Joanne
Opis:
Wchodząc do stajni stwierdziłam, że starczy już tych skoków i trzeba ujeżdżeniowo pomęczyć koniska. Pierwszego postanowiłam wziąć Kolorowego, u którego ostatnio zauważyłam pewne nieprawidłowości przy podstawach. Wytargałam więc siodło, ogłowie i ochraniacze konia, w nowiutkim, nieużywanym stanie, bo dostałam je jako prezent *o*. Położyłam przy boksie kasztana i wyprowadziłam go. Bez wiązania szybko wyczyściłam gdzie trzeba było (koń był w derce) i zaczęłam siodłać.

Soon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:03, 21 Paź 2010    Temat postu: Ujeżdżenie - kl.P by Gniadoszka

Data: 5 Stycznia 2010
Trener: Gniadoszka
Opis:
Przyjechałam dzisiaj do Joann, by potrenować z Kolorowym. Przejechałam przez bramę i zobaczyłam dziewczynę. Pokazała mi jego boks i sprzęt po czym się oddaliła zostawiając mnie sam na sam z wałaszkiem Wink Poszłam po jego kantar, uwiąz i szczotki. Zaczęłam czyścić Rudego. Był niezwykle czysty. Czyszczenie więc skróciło się do podstawowych czynności tzn. Przejechania całego konika szczotką i zajęcie się kopytami. Ponieważ czyszczenie nie zajęło mi dużo czasu postanowiłam się troszkę pobawić. Wzięłam grzebyczek i przeczesałam mu grzywkę i ogon. Były taakie miękkie! I to tak bardzo kocham w koniach. Tę ich cudną grzywę i ogon! Gdy skończyłam zabawę w stylistę zaczęłam przygotowywać Rudzielca do treningu. Poszłam po sprzęt. Wzięłam ogłowie wędzidłowe z ozdobnym naczółkiem i brązowe siodełko wszechstronne. Założyłam małemu ogłowie, potem siodło, a potem siebie samą (już na zewnątrz). No i wjechaliśmy na halę.
Zaczęłam oczywiście od rozgrzewki. Wężyki, kłus, ósemka. Wężyki, ósemka, kłus itp. Potem coś luźnego. Stęp-kłus-galop-kłus-stęp-kłus itd. I tak w kółko. Po ostatnim stępie zwolniłam nieco i zatrzymałam Kolorowego. Zaczęłam od kłusu i wolty. Potem półwolta i kłus. Wydłużenie kroku. I tu z tym miał niewielki problem. Zatrzymałam i powtórzyłam. No, już lepiej. Zatrzymałam i komenda do stępu swobodnego. Potem przejście do pośredniego. Bardzo płynne. Pochwaliłam wałaszka klepnięciem po szyi. Przyspieszyłam Rudego do kłusa roboczego. Potem ładnie przeszedł do takiego samego galopu. Mądry konik! Potem kontrgalop. Kolorowy się nieco zmieszał. No nic dziwnego. W końcu to trochę dziwna dla konia figura. Zatrzymałam i ruszyłam z miejsca kłusem, potem galop roboczy i znów kontrgalop. I teraz wyszło mu całkiem dobrze. Wydłużenie kroku w galopie i ustępowanie od łydki. Teraz popracujemy trochę nad płynnością ruchów i akcją zadu. Zatrzymałam Kolora i ruszyłam stępem. Tutaj raczej nie było nic do poprawy. Przejścia między stępem swobodny-pośredni wykonuje bardzo płynnie i ma ładny stęp. Kłus roboczy i małe potknięcie między przejściem stęp-kłus. Oczywiście jeżeli chodzi o płynność ruchów. Zwolniłam z powrotem do stępa i dałam sygnał do kłusa. Batem lekko poprawiłam pracę zadu. Wałaszek od razu zrozumiał o co chodzi. Ok, z powrotem stęp i przejście w kłus. Teraz było więcej takiego lekkiego przejścia, choć nadal było ono dość sztywne.Teraz przejście kłus roboczy-galop roboczy. Tutaj już więcej tej płynności jednak powtórzyłam poprawiając zad. Teraz, tak jak poprzednio, było nieco lepiej. Wróciłam do stępa poprzedzając kłusem. W końcu zatrzymałam Wiatra i powtórzyłam jeszcze raz przejście stęp swobodny-pośredni. Wszystko ok, jak poprzednio. Potem stęp pośredni-kłus roboczy. Sztywno. Zwolniłam do stępa i znowu do kłusa poprawiając batem akcję zadu. Lepiej, ale jeszcze nie tak jak chciałam żeby było. Powtórzyłam. I teraz to już było prawie całkiem dobrze. Chciałam jeszcze powtórzyć, ale widać było że Rudy ma już stanowczo dosyć tego przejścia. Więc pomęczyłam go jeszcze trochę z przejściem kłus roboczy-galop roboczy, choć z tym nie było jakichś większych problemów. Jeszcze powtórzyłam cały program który przerobiliśmy. Zatrzymałam go i ruszyłam stępem swobodnym, a potem pośrednim. Przeszłam do kłusa roboczego. Ładne przejście. Widziałam że Rudy łypie na mnie więc go pochwaliłam. Przeszłam potem do wydłużenia kroku w kłusie. Potem galop roboczy, wydłużenie kroku i kontrgalop. Potem kłus roboczy i ustępowanie. Wszystko niemal bezbłędnie. Było tam jakieś potknięcie, ale się nie liczy Wink Wymęczyłam wałaszka tak, że miał mnie już zdecydowanie dosyć, ale marchewusia go przekonała,że całkiem miła ze mnie osoba Wink
Na koniec występowałam go jeszcze z 5 kółek. Wróciłam do stajni i rozsiodłałam Kolorowego zakładając mu kantar i podpinając uwiąz. Wprowadziłam go na chwilę do boksu, odniosłam sprzęt i przeczyściłam jeszcze wałaszka. Potem tylko mała przemycona nielegalnie kostka cukru i ucałowałam konika symbolicznie w chrapki. Potem porozmawiałam chwilę z Joan przy kawce i pojechałam do Sunshin'a.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:03, 21 Paź 2010    Temat postu: Wyczyszczenie i odkrycie kulawizny

Data: 23 Stycznia 2010 r.
Godzina: 8:00
Trener: Joanne (trener xD)
Opis:
Miałam zamiar dziś wziąć Kolorowego na lonżę, jednak jak się potem okazało, trening skończyłam na porządnym wyczyszczeniu Rudego. Gdy przyszłam stał jak zwykle, tylko troszkę spokojniej, więc nic nie podejrzewałam. Przywitałam się i poszłam po sprzęt. Jak zwykle nie wypuściłam koni na padok, jednak nie były zbytnio zniecierpliwione i złe, więc mogły jeszcze trochę poczekać, zimno jest, co będą całe dnie stały.poukładałam sprzęt i zaczęłam wyprowadzać. Wpierw Wiara i Punio, derki zmieniamy i na padok. Dałam im siana, dolałam ciepłej wody i poszłam po Boilinga. Założyłam derkę i ochraniacze po czym wyprowadziłam na gotowy już padok, z ciepłą wodą w poidle i świeżym sianem. Potem wróciłam do Kolora. Wyprowadziłam kasztanka z boksu, szedł niechętnie, jakby lekko kuśtykając. Postanowiłam to sprawdzić. Mogła to być kwestia rozchodzenia, jednak nie byłam tego pewna.
-Co się dzieje? - Powiedziałam głaszcząc konia po czole, po czym złapałam uwiąz i oprowadzałam go chwilę po korytarzu uważnie słuchając stukania kopyt. Były nierówne, a gdy puściłam wałaszka i lekko pogoniłam do stępa i kłusa widać było kuśtykanie na lewą przednią nogę. Sprawdziłam jeszcze po chwili stępowania oraz na miękkim podłożu, jednak wciąż było to samo - utykanie na lewą przednią. Zatrzymałam konia i dokładnie obejrzałam nogę. Była lekko opuchnięta i ciepła. Kopyto było w porządku, więc mógł się po prostu o coś mocno uderzyć przypadkiem i sobie ją obić. Czym prędzej zaprowadziłam konia na myjkę (oczywiście ostrożnie, by sobie nic nie zrobił), uwiązałam i wzięłam w dłoń węża. Odkręciłam zimną wodę i zaczęłam nią polewać obrzękniętą nogę. Widać było, jak kasztankowi się polepszyło. Schładzałam tą nogę przez 15 minut, potem zakręciłam kran i zadzwoniłam po Chocky. Szybko przyjechała i pomogła mi utwierdzić się w diagnozie (czasami przydaje się pomoc innego weta). Stwierdziła, że to kulawizna 2 stopnia i Kol nie może chodzić przez pewien czas. Nie jest to poważna kulawizna, ale tez nie najlżejsza. Odprowadziłam kasztanka pod boks razem z Chocky, potem zabrałam się chociaż za wyczyszczenie go. Wzięłam więc twardą szczotkę i zaczęłam rozklejać zlepki na jego ciele (szczególnie dużo ich było na lewym boku) co zajęło trochę czasu, jednak opłacało się, bo koń wyglądał o wiele lepiej. Potem wzięłam miękką szczotkę i nie zwracając uwagi na to, że Rudy zaczyna się bawić uwiązem, chcąc go rozplątać zamaszyście zaczęłam sczesywać z niego martwe włosie i całą resztę brudów. Potem kopystką postanowiłam jednak wyczyścić jego kopyta. Prawą przednią nogę podał niechętnie, jednak grzecznie wyczekał, aż szybciutko mu to kopyto wyczyszczę. Tylną już chętniej, ale też z lekkimi oporami. Szybko wyszorowałam, wyczyściłam podeszwę i ta łatwiejsza strona. Przednią podał sam, pokazywał wręcz, że coś mu jest. Kopyto było w miarę czyste, więc poszło szybko, tak samo z tylnym. Gdy skończyłam dałam Kolowi smakołyka i zabrałam się za grzywę, którą chciałam ogarnąć. Konik trochę się szarpał, bo nie lubił przycinania jej, jednak w końcu odpuścił i grzecznie pozwolił sobie ją elegancko przyciąć i trochę przerzedzić. Grzywkę też przycięłam równo i spojrzałam na rumaka.
-Ładnie Ci tak panie koniu - Powiedziałam i zabrałam się za ogon. Dokładnie go rozczesałam i trochę przycięłam. W międzyczasie Wiatrowy zdążył się odwiązać i zacząć bawić uwiązem, co mu sprawiało ogromną przyjemność. Gdy skończyłam wałach wyglądał w miarę przyzwoicie. Jeszcze poprawiłam grzywę i zabieramy się za gąbkowanie. Wzięłam 2 gąbki i dokładnie wymyłam nimi delikatne miejsca konia. Trochę było uciekania, jednak w końcu Rudzielec zaufał i dał sobie wyczyścić okolice oczków i chrap. Potem ścierką wytarłam go z kurzu i spojrzałam na efekt prawie godzinnej pracy. Kolek wyglądał ślicznie, jak prawdziwy dżentelmen. Poszłam z nim na myjkę, by znów schłodzić nogi, stałam tam przez te 15 minut i wracamy do boksu. A raczej pod. Wypielęgnowałam z zewnątrz jego kopytka i odstawiłam do boksu, by już sobie odpoczął. Odniosłam wszystkie szczotki nie szczotki, szmatki, smary do kopyt i całą resztę na miejsce, posprzątałam też trochę w stajni i siodlarni po czym wróciłam do konia. Zaraz miałam iść z Wiarą, więc wzięłam co mi było potrzebne i wyszłam zamykając drzwi. Wróciłam do konia i zrobiłam mu chłodzącą wcierkę po czym zostawiłam w boksie szykując się na rozpoczęcie pracy z Wiarą. Dałam mu jeszcze do żłobu marchewkę, 2 jabłka i buraka po czym poszłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:04, 21 Paź 2010    Temat postu: Kolejny dzień leczenia

Data: 24 Sty 2010
Trener: Joanne
Opis:
Dziś znów Kolorowy został w stajni sam. Wczoraj wieczorem obrzęk był już mniejszy a koń wyglądał o wiele lepiej. Tak więc od samego rana, kiedy to wypuściłam konie na padok zaglądałam co jakiś czas do konia by schłodzić ponownie nogę. Teraz stwierdziłam, że wezmę go chociaż porządnie wyczyszczę w końcu, bo leżąc w nocy narobił sobie strasznych zaklejek. Weszłam więc do stajni i ruszyłam wpierw do siodlarni, potem na myjkę i w końcu do konia. Przywitałam się z nim jak zwykle, czyli wielkie tuli-tuli po czym złapałam za kantar, dopięłam do niego uwiąz i Rudaska wyprowadziłam na myjkę. Na szczęście była blisko. Wciąż słychać było utykanie, jednak już widać było po koniu, że czuje się lepiej. Na myjce wpierw mu zlałam tą nogę przez 15 minut, potem dałam się napić, bo bardzo chciał i w końcu zabrałam się za czyszczenie.
Twardą szczotką zaczęłam rozczesywać zlepki po lewej stronie konia, miał ich tam sporo, jednak to było nic w porównaniu z stroną przeciwną. Kolek nie wiercił się, był bardzo grzeczny i tylko czasami delikatnie muskał mnie chrapkami, gdy już za mocno dociskałam szczotkę. Po 15 minutach mordęgi brzuch, zad i łopatka były czyste. Szyja i reszta lewicy poszły w ok.2 więc po chwili przeniosłam się na drugą stronę. Zaczęłam od szyi. Nim rozczesałam wszystkie zlepki minęło 5 minut, potem przeniosłam się na łopatkę, która poszła nam szybciej, z czego byłam uradowana. Przy brzuchu było najwięcej pracy, jednak po 15 minutach męczarni skończyłam i koń zmienił ton swojego ubarwienia. Na koniec został zad. Poszło w trochę ponad 5 minut i nareszcie Kolorowy miał ładnie rozczesaną sierść wszędzie. Potem wyciągnęłam miękką szczotę i nią zaczęłam dokładnie czyścić rudą sierść niuńka. Kurzyło się z niego mocno, ale w końcu dawno nie był tak szorowany. Przy okazji zauważyłam, że jego skóra znów zaczyna się robić mega wrażliwa,bo koń już wcześniej strasznie się spinał przy czyszczeniu brzucha.
-Oj niuniu...trzeba się w końcu za Ciebie wziąć jak należy. - Powiedziałam nieco smutnie, przez co koń okręcił się specjalnie po to, by się do mnie przytulić, nie zwracając uwagi na swoją chorą nogę. No nic, to teraz stoimy w drugą stronę i tak czyścimy. No problem. Poszło szybko i po 10 minutach konik lśnił ze wszystkich sił i stron. Pogłaskałam go delikatnie po czole i wzięłam w dłoń grzebyk. Podeszłam do grzywy rumaka i zaczęłam ją delikatnie, acz dokładnie rozczesywać. Poszło szybko, koń nie miał zbytnio jak ją poplątać, ale kilka sporych kołtunów też się znalazło. gdy skończyłam z grzywą przeniosłam się na tyły i tam zaczęłam już szczotką rozczesywać jego gęsty ogon przy okazji wyjmując z niego siano. Tu ogarnięcie tych wszystkich włosów zajęło mi trochę więcej czasu, jednak i tak było lepiej niż zwykle. Pochwaliłam konia, który ostatecznie zdołał tylko wyciągnąć z skrzynki szmatkę i nią pomachać przechodzącej obok Carrot, z czego obie miałyśmy niezły ubaw. Przytuliłam się do konika i wzięłam kopystkę. Z podawaniem nóg było dziś o niebo lepiej niż wczoraj, to znaczy, że Wiatrowy jest w lepszej formie. Kopytka poszły szybko, nie zdążyły się jeszcze zabrudzić. Gdy ja czyściłam konia Nati na moją wielką prośbę ogarnęła boks Kolorowego tj. wyczyściła, bo tak czy siak musiałby być wyczyszczony a teraz przynajmniej koń się mniej nachodzi. Gdy skończyła przyszła do mnie i pogadała chwilę po czym poszła wypić kawę. Ja zaś wzięłam gąbki, zmoczyłam ciepłą wodą i umyłam delikatniejsze partie ciała wałaszka. To niesamowite, jak zwierzak potrafi zaufać komuś. Rudzielec stał spokojnie, gdy ja dotykałam go w najróżniejszych miejscach. od innego konia dostałabym natychmiast kopytem a kasztan nic, tylko uszy w moją stronę i stoi. Gdy już wyszorowałam całego konika dzieło ponad godzinnej pracy zakończyłam przetarciem rumaka ścierką. Postanowiłam jeszcze zapleść mu grzywę, by się nie ubrudziła, tak samo zrobiłam z ogonem. Przyznam, że wałaszek wyglądał w takim fryzie szałowo. Dałam mu jabłko i jeszcze raz zlałam opuchniętą nogę.
Potem zaś wzięłam uwiąz z dłoń, zapakowałam szczotki i razem z lśniącym kasztankiem poszliśmy pod boks. Tam jeszcze krótka sesja masażu na odprężenie i przysypiającego konika odstawiłam do boksu. Postałam i posiedziałam tam, przyglądając się zachowaniu Rudego. Ten stał spokojnie, raz podszedł do mnie się poprzytulać, po czym ułożył się spokojnie na sianie i uciął sobie drzemkę. W końcu zeskoczyłam z progu boksu i z torby wyrzuciłam do żłobu Kolorka 2 buraki, banana(bardzo je lubi) i jeszcze marchewkę. Oj rozpieszczam konika, rozpieszczam Smile Na dźwięk wpadających do żłobu pyszności Rudy wstał i podszedł spokojnie, by schrupać prezenty, ja zaś poszłam do siodlarni odnieść szczoty i potem ruszyłam na randkę z gorącą kawką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:05, 21 Paź 2010    Temat postu: Pierwsza jazda po kontuzji

Data: 02 Lutego 2010 r
Trener: Joanne
Opis:
Nie czekając na nikogo i nic postanowiłam wsiąść w końcu na kolorowego. Tylko stęp i kłus, może tez jakieś duże wolty i slalomy, by się też pogimnastykować. Rudzielec raźno wyglądał z boksu, gdy przylazłam niosąc jego sprzęt. Był cały w eleganckim błocie i roztopionym śniegu, który pozlepiał jego długą sierść. Wyprowadziłam kasztana przed boks i nawet nie wiążąc zaczęłam czyścić. Szybkimi, zamaszystymi ruchami nie oszczędzałam żadnej zlepki. Kon trochę się wiercił, ale co się dziwić, roznosiła go energia. Po 15 minutach dzielnej walki wygrałam i wzięłam drugą broń. Dokładnie wyczesałam brudasa z tego, co się dało, następnie przetarłam ścierką i sierść zaliczona. Potem kopyta. Wałach ładnie mi je podał i cierpliwie czekał, aż skończę. Poszło gładko, więc na koniec rozczesanie grzywy i ogona. Jak zwykle niemiłosiernie poplątane, jednak dzielnie wszystko rozdzieliliśmy. No to siodłamy. Wpierw ogłowie z oliwką, bez skośnika. Rudzielec bardzo ładnie się zachowywał i bez oporu przyjął kiełzno. Pozapinałam paski i owijki. Na szczęście bez wiercenia się i podnoszenia nóg za co byłam staruszkowi wdzięczna. Na koniec siodło, z czym tez nie było żadnych problemów. Dziś założyliśmy nowy komplet - w kolorze jasnozielonym Smile Rudemu bardzo ładnie w nim było. Zarzuciłam jeszcze na Wiatrowego derkę i ruszamy na półhalę. Było w miarę ciepło, a na hali skakała Misia, więc wolałam nie ryzykować, gdyż Kolorowy bardzo chciał skakać - ostatnio tuz za wiarą pokonał płot 110 cm. No ale cóż...skoro tylko stęp i kłus to i na półhali można.
Zapaliłam światło, z konia zdjęłam derkę i odłożyłam na ogrodzeniu, potem podciągnęłam popręg na trzecią dziurkę, opuściłam strzemiona i wsiadłam. Koń strasznie się wiercił, nie mógł ustać w miejscu, jednak gdy ruszył stępem i poczuł mocny nacisk wędzidła przystanął.
-Ojj...Nie dla Ciebie taki odpoczynek panie koniu. Przytyło Ci się i jeszcze zaraz wystrzelisz jak z procy - Powiedziałam, poprawiłam co trzeba było i ruszamy stępem. Konia roznosiło dokładnie, chodził jak na szpilkach i nie potrafił przystanąć bądź zwolnić. Pierwsze 5 minut pozwoliłam mu robić co chce, potem jednak nabrałam wodze i zaczęliśmy się lekko wyginać na dużych woltach. To nieco spowolniło kasztanka, jednak wciąż czuło się ten wiatraczek. 15 minut później nabrałam mocniej wodze i lekka łydka do kłusa. Jak mi Kolorowy nie wystrzelił tak jechał wyciągniętym kłusem w tempie godnym niejednego kłusaka a ja próbowałam go uspokoić. W końcu jednak pozwoliłam mu tak poszaleć, sama stanęłam w strzemionach, by nie musieć anglezować w takim tempie. Jakieś 20 kołek na stronę i Rudzielec ochłonął, zaczął zwalniać, a ja anglezować, lecz tak naprawdę to usiadłam w jego szalenie miękki ćwiczebny. Minęło sporo czasu, jednak konia i tak roznosiło. Jechaliśmy sobie tym kłusem, coraz bardziej opanowani, wyginaliśmy się delikatnie a tu nagle bum! Wiatr dmuchnął mocno i zawiało świeżym śniegiem, na co Kolorowy puścił się pełnym galopem przed siebie. W ostatniej chwili udało mi się go wykręcić, inaczej bylibyśmy już za ogrodzeniem. Naprowadziłam kasztana na woltę i spokojnie, coraz wolniejszy galop, potem kłus i w końcu stęp. Głaskałam wałaszka po szyi, uszach, a ten stopniowo się uspokajał, jednak na każde kolejne dmuchnięcie śniegiem się wzdrygał, albo ruszał na kilka kroków galopem. No cóż...to galop mamy zaliczony. Mimo iż niechciany. W końcu, gdy już się uspokoiliśmy ruszamy kłusem ze stój. Bardzo ładne, pełne energii ruszenie. Żeby on tak chodził normalnie x] Poćwiczyliśmy tez trochę dodania i skrócenia. Oczywistym było, że dodania wychodziły nam o wiele lepiej, więc tez je szczególnie robiliśmy, by trochę spuścić z pary. Skrócenia tez stopniowo się polepszały. W końcu jednak postanowiłam trochę przegalopować Rudzielca. Zatrzymałam go, zsiadłam, podpięłam jako-tako strzemiona, do wędzidła dopięłam lonżę, w drugą dłoń wzięłam bata i świsnęłam nim jednocześnie wymawiając słowa "Kolor, kłus!" na co Wiatrowy ruszył wyciągniętym kłusem wokół mnie. Chwila kłusowania i uniesienie bata, komenda do zagalopowania i Rudy pędzi przed siebie wyciągniętym galopem strzelając przy okazji serię baranków. Poczekałam aż trochę zwolni i do kłusa. Następnie zatrzymanie, przepięcie lonży, zmiana kierunku i kłus w prawo. 2 koła kłusem i galop. Tu znów kilka bryknięć, kwiknięć i szaleńczy, wyciągnięty galop. Teraz zauważyłam, jakie wałach ma spore foule. Tu już szybciej przyhamował, więc do stepa, chwila stępa i zatrzymanie. Zwinęłam lonżę,ułożyłam obok bata, rozplątałam strzemiona i wsiadłam. Od razu było lepiej. Ruszyliśmy roboczym kłusem po ścianie. Jechaliśmy sobie spokojnie, wyginając się trochę od czasu do czasu. W końcu spróbowaliśmy tez skróceń. Wychodziły o niebo lepsze, a i dodania nie utraciły na poprawności. Pochwaliłam dzielnego konia i żucie z ręki na dużej wolcie. Konik bardzo ładnie obniżył i wyciągnął łepek, potem tak samo ładnie nim wrócił, gdy nabierałam wodze. W koń stwierdziłam, że na dziś wystarczy i puściłam Rudzielcowi wodze. Takim luźnym, spokojnym ćwiczebnym kłusem zrobiliśmy 3 okrążenia na stronę, następnie zwolnienie do stępa. Koń szedł spokojnie, tak jak zwykle, spokojnym, swobodnym stępem. W końcu od 2 tygodni mógł jakoś dać upust swojej zgromadzonej energii. Parskał co chwila sprawiając, że woja twarz wciąż napotykała się na parę. 15 minut stępa minęło tak akurat. Zatrzymałam konia, zsiadłam z niego, poluźniłam popręg, podpięłam strzemiona, nakryłam derką i wracamy do stajni.
Gdy tam dotarliśmy zatrzymaliśmy się przed jego boksem. Zdjęłam z niego siodło, owijki, ogłowie. Derkę na chwile tez, ale szybko ją założyłam na grzbiet wałacha. Na głowę założyłam kantar i poszłam wypuścić Rudzielca na padok. Chodził na niego od dwóch dni, bo dopiero niedawno mi Cho pozwoliła wypuścić konia, którego zupełnie roznosiła energia. Na samą myśl, że miała bym wsiąść na tego konia po takiej przerwie bez wypuszczenia na padok, to się przeraziłam. W końcu jednak przestałam tak rozmyślać tylko poszłam do stajni, pozbierałam po nas sprzęt i zaniosłam do siodlarni, gdzie go wyczyściłam i jak zwykle odłożyłam na miejsce. Następnie jeszcze sprawdziłam co u koni na padoku słychać i poszłam zjeść coś ciepłego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:05, 21 Paź 2010    Temat postu: Skoki - klasa L, przygotowanie do trzeciej edycji HPR

Data: 20 Lut 2010
Trener: Joanne
Opis:
Dziś postanowiłam przygotować jako-tako kasztanka do HPR. Zawody nie byle jakie, już niedługo się zaczną, a my w rosole startujemy sporadycznie w skokach od pewnego czasu. Gdy przyszłam Kol spokojnie dziamgał ostatki siana, więc pogłaskałam go po łbie i ruszyłam do siodlarni po potrzebny mi dzisiaj sprzęt. Wzięłam siodło, ogłowie i ochraniacze konia, następnie położyłam je pod boksem i zbliżyłam się do zasuwy. Otworzyłam drzwi i weszłam do wałaszka. Rudy jak zwykle zaczął się przytulać, a gdy odsunęłam jego głowę na bok i pogroziłam palcem przestał być nachalny i tylko dmuchał i ciepłym powietrzem w szyję, przytulając się delikatnie. Do kantara Wiatrowego dopięłam uwiąz i wyprowadziłam go przed boks. Uwiązałam, zdjęłam derkę i sprawdziłam czy jest brudna. Było tylko kilka drobnych zaklejek od potu, więc kilkoma posunięciami twardą i miękką szczotką poradziłam sobie z sprawą sierści, następnie sięgnęłam po kopystkę i dokładnie wyskrobałam wszystkie brudy z kopyt Kolorka. Wałach jak zwykle buszował po skrzynce, po mojej kurtce, pozostawionej na ziemi i w końcu zaczął się bawić uwiązem. Nie zwracając na to uwagi wzięłam grzebyk i dokładnie zaczęłam rozczesywać grzywę rumaka, który w międzyczasie rozwiązał supeł i gdy ja byłam przy ogonie machał nim we wszystkie strony. 'Ah...on to zawsze znajdzie powód do odgrywania komicznych scenek' - pomyślałam i szybko kończąc ogon podeszłam do głowy kasztanka i wyciągnęłam mu uwiąz z pyska, jednocześnie korzystając z okazji zdejmując mu kantar. Następnie sięgnęłam po ogłowie, a poń jak zwykle zainteresował się moją kamizelką, która gdy się podniosłam była od tyłu cała w ślinie.
-Kolek...niedawno ją prałam... - Powiedziałam z wyrzutem i przełożyłam wodze przez szyję konia, następnie podtykając pod pyszczek oliwkę założyłam resztę ogłowia. Pozapinałam paski, pogłaskałam Rudego, uporządkowałam grzywkę i sięgnęłam po siodło. Lekko ułożyłam je na grzbiecie kasztana, zapięłam popręg i zostały nam tylko ochraniacze. Pozakładałam je dokładnie sprawdzając, czy wszystko gra, a gdy byłam pewna, że koń jest dobrze osiodłany i gotowy jest na trening założyłam na siebie kurtkę, toczek na głowę, rękawiczki na i palcat w dłoń następnie ruszamy na halę. Kolorowy Wiatr szedł żwawo, miał sporo energii, jednak nie zapominał o dobrych manierach. Weszliśmy sobie przez mniejsze drzwi, bo Rudy jako jedyny duży koń nie bał się przez nie przechodzić. Zamknęłam je za nami i w samotności dociągnęłam popręg oraz ustawiłam strzemiona.
Następnie delikatnie wskoczyłam na grzbiet rumaka, poustawiałam wszystko jak trzeba i ruszamy stępem. Duużo stępa swobodnego, by staruszek rozruszał swoje kości, potem trochę pracy na lekkim kontakcie z różnymi wygięciami i przejazdami przez drągi, w końcu kłus. Kolek ładnie szedł, dobrze się dziś spisywał. Reakcje na pomoce były świetne, przejścia też w porządku, a drągi tak szanowane jak dawno nie były, za żadnym razem nie słychać było puknięcia, tylko odgłos stąpnięć rumaka rozlegał się po dużym pomieszczeniu. Wpierw w kłusie luzik, sporadyczne wolty itd, następnie zaczynamy robić serpentyny, slalomy, częste zmiany kierunków itd, potem dodania i skrócenia, przejścia zarówno w górę jak i w dół i oczywiście przejazdy przez drągi. Wiatrowy dobrze się spisywał, przed żadnym ruchem się nie wahał był skupiony, do przodu i naprawdę super, nic tylko tak jeździć. Drągi przechodził ładnie, bez puknięć, przejścia płynne i przejrzyste, ogólnie super praca. Po rozgrzewce w kłusie nakierowanie na kopertę 50 cm. ładny najazd z kłusa, lecz musiałam przytrzymać rumaka i potem pochwała za ładny skok. Jeszcze 4 najazdy z tej strony i zmiana kierunku. Kolek ładnie się rozkręcał, skoki stopniowo wychodziły mu coraz lepiej, co mnie bardzo cieszyło, bo oznaczało, że nie wypadł z formy. Z drugiej strony już tak się pan koń nie spieszył, szedł płynnie i chętnie, dobrze skakał. Po 5 przejazdach chwilka stępa przed galopem. trzeba Rudzielca oszczędzać, by znów czegoś nie dostał. 5 okrążeń stępem w jedną i drugą stronę, po czym nabieramy wodze i kłus. 2 okrążenia w kłusie, duże koło o średnicy 20 m z żuciem z ręki (zabrakło łydek i koń nie opuścił wystarczająco głowy), to samo w drugą stronę i tym razem żucie z ręki było naprawdę udane, więc pochwała dla koniska. Następnie w narożniku przy drzwiach którymi weszliśmy ruszamy galopem na lewą nogę. Rudzielec strzelił malutkiego baranka z radości i poszedł eleganckim galopem zgarniając dużo halowego piachu po drodze. No to najpierw kilka okrążeń na luzie, jedno duże koło i kłus, zmiana kierunku, chwila kłusa i galop tym razem na prawą. W tą stronę również wykonaliśmy z 5 dużych okrążeń w galopie, po czym chwilka kłusa podczas której wykonaliśmy 2 skoki przez kopertę. Następnie jadąc już w drugą stronę ponownie zagalopowałam i tym razem już po jednym okrążeniu zaczęłam wyginać wałaszka na woltach dużych i małych, na slalomach, zaczęliśmy też bawić się w dodania i skrócenia plus przejścia no i oczywiście przejazdy przez drągi. Niuniek dobrze się spisywał w galopie zarówno na lewą, jak i na prawą nogę, dlatego niedługo po tych ćwiczeniach poskakaliśmy kilka razy przez uprzednio wymienioną kopertę i dodatkowo dla dobrego rozgrzania stacjonatę 70 cm i jakieś 5 skoków z obu nóg również na oksera 80 x 80. Kasztan super skakał, nie męczył się wcale i nie sprawiał żadnych problemów. Szybko się rozgrzaliśmy, więc zwalniamy do stępa i oglądamy parkur.

be soon


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:06, 21 Paź 2010    Temat postu: Skoki - drobna gimnastyka + praca nad zaufaniem

Data: 03 Mar 2010
Trener: Joanne
Opis:
Dziś nie wiedząc co robić z Kolorowym postanowiłam zmusić go do gimnastyki na drągach i mniejszych przeszkodach, które dodatkowo będą nie tylko jaskrawe, ale też i czymś obładowane. A to pacynka, a to bluza...różne. Nim poszłam do konia ustawiłam sobie na hali parkur mający nie więcej niż 80 cm, następnie wpadłam do siodlarni i radośnie poleciałam do rudego. Kolek kończył właśnie ostatni kęs siana, więc gdy podeszłam nim zbliżył się do mnie, napił się wody. Pogłaskałam go, pozwalając sobie ubabrać kurtkę, następnie wyprowadziłam przed boks. Wiatrowy był czysty, ostatnio chodzi w derce ze względu na nieprzyjemną pogodę, a to sprawiało, że nie miał jak się zbytnio zabrudzić. Owszem, miał kilka zlepek na brzuchu, jednak po 5 minutach szorowania ich twardą szczotką było po krzyku, a koń spokojny, wyluzowany stał mając mnie w sumie gdzieś. Szybkimi ruchami przeczesałam jego masowo wypadającą sierść miękką szczotką, następnie kopyta. Poszły gładko, wałach super je podawał i grzecznie stał czekając aż puszczę. W końcu grzywa i ogon. Szybko rozczesane bez żadnego cackania się i podchodzimy do pycholka. Pogłaskałam Kolka po czole, pogładziłam uszy, dałam smaczka i sięgnęłam po siodło. Założyłam na jego grzbiet, zapięłam popręg na pierwszą dziurkę, potem na nogi włożyliśmy nasze butki (w sensie ochraniacze) i na koniec ogłowie. Było ciepło, więc derkę mogliśmy zostawić w stajni. Woziliśmy się na oliwce, nie widziałam sensu używania mocniejszego wędzidła na tym koniu. Rudzielec ładnie przyjął kiełzno, grzecznie poczekał aż założę ogłowie i pozapinam przy nim paski, następnie machnął raz łbem ukazując mi swój entuzjazm, więc szybko ogarnęłam swoją osobę i ruszamy na halę. Idąc do budynku nie trzymałam koniska za wodze, sam szedł obok mnie - plusy naturala xD. Na miejscu dociągnęłam popręg, ustawiłam strzemiona na skokowe i wsiadłam. Rumak miał sporo energii, jednak wytrzymał jeszcze kilka sekund stania, następnie ruszył żwawym stępem po śladzie.
Stępem swobodnym kręciliśmy się dobre 10 minut, dopiero potem zachęciłam kasztana do wejścia na lekki kontakt i zaczęcia pracy. Kolorowy jak zwykle ambitny, pozbierał się i szedł uważnie słuchając moich sygnałów. Po chwili na halę wparowali Filip, Adam i Emi.
-A wy co tu robicie? - Spytałam się jednocześnie budząc kasztanka przed kłusem.
-A przyszliśmy zobaczyć jak tam wam idzie praca. - Odparł Adam po czym Emi nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem, co sprawiło, że Kolor uniósł głowę i rozejrzał się.
-Mhm...dobra. A gdzie reszta?
-Robert i Jacek jak zwykle coś kombinują, Olka z Mery siedzą na górze i oglądają film. - Zameldował Filip.
-Okej. Dobra. Muszę wracać do treningu. - Rzuciłam szybko i docisnęłam łydki do boków kasztanka. Kolorek ruszył żwawym kłusikiem na lekkim kontakcie. Tradycyjnie wpierw luzik, potem jakieś wygięcia, następnie przejścia i w końcu jesteśmy gotowi do normalnej pracy. Ponieważ nasz trening miał zacząć się już na etapie kłusa naprowadziłam Kolorowego na drągi będące w różnym rozstawieniu. Początkowo mało się nie wyrżnęliśmy i już chcieli lecieć by zbierać z ziemi, jednak chłopak cudem się uratował i zaczął patrzeć pod nogi. Tak to jest, jak na koniu jeździ się wciąż rzeczy regularne xD Za drugim razem poszło nam już o wiele lepiej, jednak wyglądało bardzo ciekawie. Koń z głową przy ziemi uważnie badający odległości i co chwila wykonujący jakieś dziwne modulacje, a ja na nim siedzę w półsiadzie i zdycham ze śmiechu. Za trzecim podejściem Rudy poszedł już bez dziwnych kombinacji, z głową na normalnym poziomie i w miarę płynnie, potykając się tylko dwa razy x] Poklepałam go i jeszcze dwa razy. W końcu Kolek się skupił, zrozumiał, że to inne drągi i szóste podejście do tej przeszkody było czyste. Usłyszeliśmy oklaski, więc Kolek jak to Kolek zaczął się prężyć dumnie, zbierać itd, jednak po chwili wyluzował i po zmianie kierunku jeszcze kilka razy przejechał przez te drągi, ponownie mało nas nie zabijając za pierwszym razem. Potem już szło jak należy. Pochwaliłam konia chwilą spokojnego kłusa na luźnej wodzy, następnie znów wejście na kontakt i jedziemy na ciekawą modulację - cavaletti na przemian z drągami po podnoszonymi z jednej strony (w sensie, że drąg z jednej strony jest uniesiony i tak różne drągi miały uniesiony prawy bok, inne lewy, a jeszcze inne wcale). Kolorowy nabrał pewności siebie i żwawo, płynnie ,z zaledwie dwoma puknięciami przeszedł przez tor przeszkód xD. No to jeszcze trzy razy. Każdy z nich był coraz to lepszy, więc pochwała i jedziemy z drugiej strony. Tu również Rudzielec ładnie się spisywał, szedł chętnie i naprawdę porządnie się skupił. Gdy już cavaletii z drągami mieliśmy za sobą nakierowałam Wiatrowego na kopertkę 50 cm, pośrodku której siedziała moja zmasakrowana lalka Agatka. Zmasakrowana, bo jeszcze z wczesnego dzieciństwa, ale cii xD Kolorowy Wiatr postawił uszy, już chciał wyłamać, ostatecznie zatrzymał się i w końcu jednak skoczył. Wyglądać to musiało komicznie, jak każde wyłamanie i stopa Kolka x] Mimo to poklepałam Rudaska i jedziemy jeszcze raz. Lecz teraz, przed przeszkodą przyłożyłam mocniej łydki i delikatnie pyknęłam konia palcatem za popręgiem. Efekt był pożądany - Koń przełamał strach i skoczył, nie tracąc rytmu i tempa. Jeszcze 3 najazdy, by w końcu rumak przestał się bać jednej starej lalki. Przyznam, że bardzo mnie takie ćwiczenia bawiły, szczególnie na Kolorku, który zbyt dobrze wychowany nie umiał dobrze i nagle wyłamywać bądź robić stopę, zawsze dało się to przeczuć, w dodatku gdy już wykonał sliding stop przed przeszkodą, to potem ją skakał, nie zawsze z pozytywnym efektem x] Za każdym razem gdy skoczył przez krzyżaka chwaliłam go, aż w końcu przestał przejmować się lalką i spokojnie przeskakiwał sobie kopertkę z obydwu stron. Po tej przeszkodzie stwierdziłam, że pora odpocząć trochę przed galopem. Zwolniłam konia do stępa i chwilka luzu. Dosłownie 5 minutek. Potem nabrałam wodze, zebrałam Rudego i kłus, potem na dużej wolcie zagalopowanie i w galopie na lewą wracamy na ślad. Kolek szedł żwawo, ładnie reagował na łydki i szybko się zgraliśmy. Jego łepek ślicznie ustawiony był w dole, tak jak powinien. Zrobiliśmy kilka okrążeń w galopie, kilka wolt różnej wielkości, potem dodania i skrócenia. Na długiej ścianie dodanie - bardzo ładne, aczkolwiek jak się Kolek rozpędził to straciłam nad nim kontrolę. Na równoległej ścianie ponownie dodajemy. Tym razem ładne wykonanie, całkowicie kontrolowane, normalnie miodzio. Poklepałam konia i teraz skrócenia na krótkich ścianach. Tu trochę się namęczyłam nim pan Kolorowy w końcu wykonał porządne skrócenie. Poklepałam wałaszka i do kłusa, zmieniamy kierunek przez przekątną. Potem na wolcie zagalopowanie i to samo co przedtem - kilka okrążeń, wolty różnej wielkości, dodania i skrócenia. Tym razem szybciej się dogadaliśmy w sprawie ram konia, ale i tak wykonaliśmy tyle samo okrążeń i reszty. Gdy już się rozgrzaliśmy przyszła pora na pierwsze skoki. Oczywiście wpierw nieregularnie rozmieszczone drągi. Przy pierwszych 4 razach myślałam, że się zabijemy. Kolorowemu tak się plątały nogi, że aż mnie wmurowało. W końcu jednak za piątym podejściem tylko raz puknął kawaletkę. Poklepałam go i jeszcze 3 przejazdy. Stopniowo szło nam coraz lepiej i w końcu za tym ósmym przejściem pokonaliśmy przeszkodę na czysto. Poklepałam sowicie kasztanka i jedziemy na kopertkę. Lalka wzbudziła w nim spore zainteresowanie, jednak jedna delikatna łydka wystarczyła, by oprzytomniał i skoczył przeszkodę jak należy. Pochwaliłam mojego zdolniachę i jeszcze 3 skoki. Raz tylko była prawie stopa przy drugim najeździe, lecz to chyba przez dość nierówny najazd, mimo wszystko wałach dzielnie skoczył i po lądowaniu machnął głową. Pogłaskałam go i kolejne 2 skoki były już na czysto i pewnie. Potem przejście do kłusa i zmiana kierunku, zagalopowanie i to samo z drugiej strony. Drągi od początku szły nam dobrze, już po 4 razie przejeżdżaliśmy je na czysto. Koperta też ładnie, Kolek zaczął ignorować Agatkę, raz mało jej nie zwalając, co go nieco wystraszyło i potem pokonywał krzyżaka z zapasem. Po udanej rozgrzewce zwolniłam do stępa. Dałam Wiatrowemu luźną wodzę i spojrzałam na parkur.
1. szereg: stacjonata 50 cm (jedno foule) stacjonata z foliami na stojakach 60 cm (jedno foule) stacjonata 70 cm
2. okser 70 x 70 przykryty jaskrawym kocem
3. linia: stacjonata 80 cm z desek - doublebarre 60/80 x 50 z pluszowym misiem - triplebarre 60/70/80 nakryte kurtką
4. pijany okser 70 x 60 z masą drobnych pluszaków
5. pająk 60 cm z błyszczącą miską pośrodku
Cóż...miałam nadzieję, że się nie zabijemy. Nabrałam wodze, docisnęłam łydki i galopem ruszamy na szereg. Pierwsza stacjonata spokojnie, przy drugiej stopa i nagły skok, przy trzeciej wyłamanie. Uspokoiłam kasztanka, pokazałam bliżej folie i gdy już się uspokoił ruszamy galopem, potem nakierowanie na szereg. Pierwszy skok ładny, przed drugim pilnowanie łydkami oraz palcat po łopatce i skok, potem spokojniejszy już skok przez trzecią stacjonatę. Postanowiłam najechać jeszcze raz. Tym razem przed drugą stacjonatą nie użyłam żadnych pomocy po za nieco mocniejszą łydką. Kolek ładnie skoczył, widziałam, że przestał bać się szeleszczących jaskrawych folii. trzecia stacjonata na czysto, więc jedziemy dalej. Oksera mimo dziwnych kształtów i jaskrawych kolorów kasztanek skoczył świetnie, chyba zaczął mi bardziej ufać. No to jedziemy na linię. Pierwsza stacjonata spokojnie, Kolek był obeznany z deskami. Doublebarre nie wzbudziło w nim większego zainteresowania, skończyło się tylko na postawieniu uszu i zaburzenia rytmu galopu, co dało się łatwo i szybko skorygować półparadą. Triplebarre okazało się czymś dla Kolora strasznym, gdyż wpierw zrobił stopę, następnie wyłamał. Zwolniłam do stępa i pokazałam wałachowi z bliska, że to nie jest nic groźnego, przy okazji okrążając też kilkakrotnie przeszkodę z misiem. Następnie ruszenie galopem i jedziemy linię, lecz od doubla, nie było sensu wracać do stacjonaty. Tym razem Kolorowy postawił tylko uszy ale sam ładnie skoczył, przy triplu go tylko przypilnowałam łydkami i chwile później byliśmy już kilka metrów dalej. Następny na naszej trasie był okser zniewolony przez pluszaki. Ja się bałam tej przeszkody, a Kolorowy jak nie przeskoczył, tak równie spokojny jechał sobie będąc już po lądowaniu. Zdziwił mnie jego spokój, chyba po prostu przywykł do pluszaków. To jest plus Smile Ostatni był pająk z błyszczącą się miską. Przypilnowałam kasztana łydkami i...ładny, wysoki skok. Poklepałam sowicie i stwierdziłam, że strasznych skoków już starczy.
W ramach odpoczynku przeszłam już do kłusa i wykonujemy slalom między stojakami, przy okazji musząc pokonywać cavaletti ustawione między nimi. Było to dość trudne ćwiczenie, bo koń musiał jednocześnie mocno się wyginać jak i uważać, gdzie stawia nogi. Pokręciliśmy się tak przez pewien czas, potem też 2 slalomy wykonaliśmy w galopie. W końcu jednak już na dobre zwolniliśmy do kłusa i na luźnej wodzy stygniemy. 10 minut kłusa, następnie stęp. Poluźniłam Rudemu popręg o jedną dziurkę, wodze praktycznie puściłam, strzemiona z góry podpięłam i tak stępujemy. Po 15 minutach zatrzymaliśmy się, zsiadłam z Rudzielca, całkiem poluźniłam mu popręg, poklepałam i w tej samej chwili na halę wszedł Filip.
-O, Hejo - Powiedział
-No hej - Odparłam. - Wracasz z nami do stajni czy chciałeś sobie posiedzieć na hali?
-Hmm...wrócę z wami, bo w sumie chciałem spytać jak wam idzie. - Odparł po czym ruszyliśmy w drogę. Szybko znaleźliśmy się przed boksem Kolorowego, gdzie rozsiodłałam konia, oporządziłam po jeździe, dodatkowo wymasowałam i w końcu odstawiłam do boksu, gdzie dostał dwie marchewki. Sama poszłam z Filipem do pakującej się już grupki ludzi, którzy za kilka godzin mieli wyjeżdżać. Uważam, że Kolorowy świetnie się spisał, myślałam, że będzie gorzej. Żywię nadzieję, że po tym treningu już żadna przeszkoda nie będzie dla niego straszna i że będzie bardziej mi ufał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:07, 21 Paź 2010    Temat postu: Lekkie ujeżdżenie na Hackamore

Data: 11 Kwi 2010
Trener: Joanne
Opis:
Nie wiedząc już co robić poszłam do stajni. Konie jadły właśnie śniadanie, więc nie chcąc przeszkadzać zajrzałam do siodlarni. Zaczęłam tam sprzątać (bałagan jak po tsunami razem z huraganem) i nagle znalazłam coś ciekawego. Nieużywane, ukryte w kącie hackamore z wodzami. Stan był nienaruszony, wystarczyło tylko odkurzyć i voilà! Do głowy wpadł mi pewien szalony pomysł. Wiara miała teraz tydzień szczęśliwego konia czyli zero treningów, tylko natural, spokojne spacery, masaże i padokowanie. Taki zupełny luzik. Mogłabym dziś skorzystać z posiadania hacka i sprawdzić, jak będzie się w nim czuć Rudzielec, który ostatnio miał gorsze dni. Odpocznie od wędzidła, powozimy się z lekka ujeżdżeniowo aczkolwiek bardziej rekreacyjnie na luźniutkich wodzach. "Świetny pomysł!" - taka była moja pierwsza myśl. Jednak widząc Kolora, w nieco gorszym humorze, kulącego się trochę zbladłam. Mimo wszystko postanowiłam, że nie, wsiądę na niego i jazda będzie bardzo udana. Z zapałem wyciągnęłam szczotki, ogłowie przewiesiłam przez ramię, z stojaka wzięłam siodło i ruszyłam do mojego rudzielca. Kasztanek początkowo skulił się, lecz po chwili wyraz jego pyszczka przybrał zupełnie odmienny charakter. To mnie uspokoiło, bo nie miałam ochoty na kłótnie z nim, szczególnie na tak silnym kiełźnie jak hackamore. Za grzywę wyprowadziłam Kolka z boksu i zaczęłam czyścić. Jako, że wczoraj wieczorem czyszczony, dziś jeszcze na padoku nie był więc roboty zbyt wiele nie miałam. Szybko przeczesałam go każdą z szczotek, wypucowałam kopytka, rozplątałam grzywę i ogon a na koniec gąbką umyłam wrażliwe miejsca. Gdy spojrzałam na efekt uśmiechnęłam się widząc atletyczną sylwetkę rumaka, który jakieś 8 lat temu był chudym, kościstym rozczochrańcem bez wyrobionych mięśni. Wróciłam do niego, pogłaskałam i sięgnęłam po hacka. Przełożyłam wodze przez szyję, następnie trzymając delikatnie konia za kość nosową założyłam sprzęcik. Zdziwiony, że nie ma wędzidła patrzył się na mnie głupkowato wówczas gdy regulowałam paski. Gdy skończyłam pogłaskałam go czule po głowie i szyi i na koniec poklepałam po łopatce i wzięłam siodło. Lekko założyłam je na grzbiet kasztana, ustawiłam jak trzeba i zapięłam popręg na pierwszą dziurkę. Stanęłam kilka kroków od konia i przyłożywszy dłoń do brody zaczęłam myśleć, czego mi tu brakuje. Przez chwilę pomyślałam o owijkach, ale widząc stan podłoża na zewnątrz wyobraziłam sobie ich stan po treningu i natychmiast zrezygnowałam. Tak więc byliśmy gotowi. Złapałam wodze i zaprowadziłam rumaka bardzo uważnego na nowe ogłowie na maneż. Błotko było, ale nie tak duże, żeby nie móc sobie na nim popracować. A przynajmniej rumak trochę mocniej popracuje Smile Dociągnęłam popręg, ustawiłam strzemiona na ujeżdżeniowe i zwinnie wskoczyłam na grzbiet Wiatrowego.
Ruszyliśmy sobie swobodnym stępem. Nie będę dziś szturmować Rudzielca jakimś zbieraniem się, ganaszami itd., typowa jazda na długich wodzach. Owszem, powyciągamy i poskracamy się, ale więcej będzie wyciągania, bo to tygryski lubią najbardziej Smile

soon


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:08, 21 Paź 2010    Temat postu: Skoki - klasa P na hackamore

Data: 26 Cze 2010
W końcu postanowiłam ruszyć Kolorowego. Wałach już świetnie chodził i skakał na hackamore, o wiele lepiej mi się z nim na tym typie ogłowia pracowało. Gdy wróciłam z Chmurką poszłam chwilę odpocząć w domu i zjeść śniadanie, następnie wróciłam do stajni. Spotkałam tam Roselle, która szła do White Foxa ze sprzętem, najwyraźniej zamierzała dziś z nim trenować. Przywitałyśmy się, ucięłyśmy krótką pogawędkę i rozeszłyśmy się, bo czas naglił. Wpadłam do siodlarni i wytargałam z niej cały potrzebny mi dzisiaj sprzęt, następnie zostawiłam go pod boksem Rudego. Kasztan wyjrzał z boksu zaciekawiony, a widząc mnie zarżał cicho i wyciągnął głowę do pieszczot. Pogładziłam go po nosie i weszłam do środka. Chwyciłam konia za grzywę i wyprowadziłam na korytarz, gdzie zabrałam się za pucowanie. Wałach był czysty, więc tylko szybko przejechałam po nim włosianką, przeczesałam grzywę oraz ogon i doczyściłam kopyta. W ramach chwili odpoczynku wtuliłam się w jego szyję i postałam tak z 5 minut. Potem sięgnęłam po hackamore i założyłam na głowę rudzielca. Nie było najmniejszych problemów z tą czynnością, go rumak nie miał do niego najmniejszych urazów. Poklepałam Kolora i wzięłam siodło skokowe. Zarzuciłam na jego grzbiet, poprawiłam jak należy i zapięłam popręg na drugą dziurkę. No to jeszcze ochraniacze na nogi i gotowe! Poprawiłam jego rudą grzywkę, sama wsadziłam na głowę kask, w dłoń wzięłam palcata i ruszamy na maneż. Tam dociągnęłam rudzielcowi popręg, ustawiłam sobie strzemiona i wsiadłam z barierki, by nie przeciążać zbytnio jego grzbietu. Chwila na poprawki i stęp.
Rozgrzewka była taka jak zwykle - stęp z woltami i innymi wygibasami, trochę drągów i kłus. W kłusie trochę luzu, następnie wolty, wygięcia, chody boczne i przejścia. Niezaprzeczalnie pojawiły się też drągi, cavaletti i niewielkie skoki przez kopertę 60 cm i stacjonatę 50 cm. Rudy szybko się rozgrzewał i bardzo ładnie pracował, zmiana ogłowia naprawdę dużo nam dała. Po rozgrzewce w kłusie chwila odpoczynku w stępie, bośmy już nie tacy młodzi i potem kłus, w narożniku galop. W galopie na obie nogi tak jak zwykle - chwila luzu, potem duże koła, wolty, mniejsze wolty, drągi, koziołki i skoki, po których czasem umyślnie jechaliśmy na drugą nogę, w końcu na parkurach umiejętność zmiany nogi w trakcie skoku jest b.potrzebna Smile Prócz koperty i stacjonaty pokonaliśmy kilka razy oksera 70 x 70 oraz doublebarre 80/90 x 60. Potem chwila odpoczynku i by już być rozskakanym kilka najazdów na piramidę 90/100/90 oraz bramkę 110 cm. Skoki były ładne, pewne, w końcu Kolorek był już profesorem zbliżającym się do emerytury. Gdy rozgrzewka została zakończona pomyślnie wyjechaliśmy z maneżu na półhalę, gdzie było chłodniej, czekał na nas ustawiony już parkur i nie było nikogo, więc nie było komu przeszkadzać (na maneżu musieliśmy uważać na Foxa z Ross, i na szczęście nic się nikomu nie stało).
Na miejscu czekał na nas parkur 110 cm, z szeregami i lotnymi zmianami nóg w programie. Oprócz tego zapewnione mieliśmy także atrakcje pod względem jaskrawości przeszkód. Mimo to nie poruszyły one jakoś specjalnie Rudzielca. Nasz tor wyglądał tak:
1.doublebarre 100/110 x 70
2. linia: stacjonata 110 z hyrdą ; triplebarre 90/100/110 x 100
3. szereg: stacjonata 110 (skok-wyskok) okser 110 x 110 (skok-wyskok) bramka 115
4. piramida 100/110/100
5. szereg: doublebarre 100/110 x 80 (jedno foule) stacjonata 115 (dwa foule) rów z wodą 110 x 130
6. linia: stacjonata z desek 105 cm ; pijany okser 110 x 100 ; mur 110 cm
7. pająk 105 cm
8. wachlarz 100 cm
Przejechałam w myślach parkur i zagalopowanie. Jedno koło galopem i jedziemy na doublebarre'a. Kolorowy spokojnie pokonał przeszkodę i równie spokojnym galopem jechał dalej. Teraz była linia. Przy stacjonacie wyczułam niepewność u Wiatrowego, więc przyłożyłam mocniej łydki i bardzo ładny, płynny skok. Triplebarre ładnie, nad nim zmiana nogi i tuż po nim skręt w prawo na szereg. Obudziłam nieco Rudzielca, bo szedł już żółwim galopem i skakał niestarannie, czego nie chciałam. Pierwsza stacjonata - bardzo ładnie, Okser też ok, było jedynie lekki stuknięcie tyłem drąga, który mimo to nie spadł. Ten dźwięk rozbudził wałaszka i bramkę pokonał z taką werwą, że mnie z siodła mało nie wyrzuciło. Za bramką lotna i w lewo na piramidę. Żwawy, energiczny galop, wymierzenie odległości i bardzo ładny skok, na czysto oczywiście. Przyszła pora na szereg z stacjonatą 115 cm. Energiczny najazd na doublebarre, łydka i natychmiastowe wybicie, chwila lotu i miękkie lądowanie. Jedno foule galopu wyciągniętego i owa stacjonata. Mocna łydka i równie mocny, wysoki skok. Gdybym widziała Kolorowego z boku zapewne zobaczyłabym gigantyczny zapas i świetnie złożone podwozie. Po wylądowaniu poklepałam konia, który machnął łbem i po dwóch foule galopu roboczego wybicie od lekkiej łydki na rów z wodą. Kolorowy wyciągnął się i ładnie pokonał także tą przeszkodę. Poklepałam go, lotna miana nogi i jedziemy na linię. Stacjonata z desek mimo jaskrawych barw i trzepoczącej folii została pokonana pewnie i na spokojnie. Przy pijanym okserze wyłamanie, bo najazd był zbyt senny i zabrakło łydki. No to jeszcze raz. Galopem na linię - stacjonata spokojnie, za nią mocniejsze łydki, a tuż przed samym okserem palcat za łydką i ładny, duży sus. Poklepałam Rudzielca i na woltę, by skoczyć pijanego oksera jeszcze raz. Nakierowanie, wyprostowanie, łydka i ładny, już spokojniejszy skok. Za nim lekki baranek i jedziemy na mur. Pewny, energiczny najazd i ładny, lekki i spokojny skok z miękkim lądowaniem.
-Tak! Super! - Poklepałam rumaka i jedziemy na pająka. Z nim nie mieliśmy już żadnych problemów - wałaszek doskonale znał tą przeszkodę i naprawdę dobrze ją pokonywał. Nad pająkiem wykonaliśmy lotną i obrót o 180° po to, by najechać na wachlarz. Rudzielec widząc dość rzadko goszczącą u nas przeszkodę postawił uszy, jego krok stał się niepewny i na to nawet łydka nie pomogła - stopa, po niej skok i niestety zwalenie przeszkody. No to zwolnienie do stępa i czekamy, aż Almira przyglądająca się treningowi poprawi nieszczęsnego wroga. Po chwili ponowne zagalopowanie i jeszcze raz jedziemy. Jedziemy jedziemy, ale znów (mimo palcata i mocnych łydek) stopa i wyłamanie. Nabrałam wodzy i jeszcze raz, tym razem podeszłam do konia stanowczo i wręcz narzuciłam mu tempo, odskok i ogólnie pokonanie przeszkody (nie lubię tego robić). Mocne łydki, przed przeszkodą palcat za łydką i wysoki, sarni sus. Okej, ważne że skoczył i to na czysto. Poklepałam Wiatrowego i jeszcze raz. Najazd energicznym, ale nie szybkim galopem, łydka z palcatem tuż przed przeszkodą i już spokojniejszy, ale wciąż bardzo napięty skok. No to jeszcze 2 razy. Było coraz lepiej. W końcu postanowiłam wykonać ostatni najazd na wachlarz, bo Kolorowy Wiatr wyraźnie się już zmęczył. Najeżdżamy, przed przeszkodą łydka i płynny, spokojny skok, po którym Rudy strzelił z zadu i machnął łbem podbrykując.
Dałam mu luźne wodze i pozwoliłam wyciągnąć galop do granic możliwości. Kilka okrążeń, potem zwolnienie, lotna i w drugą stronę to samo. Po przegalopowaniu konia zwolnienie do kłusa i stęp. Stępem wyjeżdżamy z półhali w teren, gdzie po chwili kłus. Akurat tuż za półhalą znajdowała się łąka, na której mogłam spokojnie rozprężyć rudzielca. Kłus na luźnych wodzach przez 10 minut i stęp swobodny. Wyjęłam nogi ze strzemion, podpięłam je (strzemiona) i poluźniłam popręg o dziurkę. Kolor parsknął i machnął jeszcze raz łbem z zadowolenia. Wyjechaliśmy z łączki na drogę i pojechaliśmy tak, jakbyśmy wracali z terenu. Akurat rozstępowałam konia w 15 minut, po czym zatrzymałam przed stajnią, zsiadłam z niego, poluźniłam popręg i wróciliśmy do stajni. Przed boksem zdjęłam mu ochraniacze, siodło i ogłowie i odniosłam do siodlarni, samego konia zaprowadziłam na myjkę i zlałam mu nogi następnie wskoczyłam na jego grzbiet i bez niczego pojechałam stępem na pastwisko, gdzie z niego zsiadłam i puściłam luzem, by się popasł wraz z White Fox'em, który również zakończył trening. Zamknęłam bramkę i poszłam do biura chwilę odpocząć przed resztą treningów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:09, 21 Paź 2010    Temat postu: Teren

Data: 15 Lip 2010
Postanowiłam pojechać z Kolorowym w teren. Taki luźny, kilka skoków i bez pośpiechu. Gdy przyszłam kasztan stał cały w piasku przy bramce i zaczepiał Wiarę. Gdy przyszłam zarżał donośnie i machnął głową. Sprowadziłam Rudego brudasa z pastwiska na plac i zabrałam się za czyszczenie. Wpierw twardą szczotką rozczesałam pozlepianą sierść, następnie miękką sczesałam cały piach i inne brudy. Potem grzebieniem grzywę oraz ogon, dodatkowo zaplotłam je, bo znów było gorąco i Rudy się pod tymi kudłami po prostu gotował. Na koniec kopystką wyszorowałam elegancko kopyta i siodłamy.

soon


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:09, 21 Paź 2010    Temat postu: Cross - kilka skoków do 100 cm

Data: 26 Sie 2010
Dziś postanowiłam ruszyć rudego. Od dawna nie mieliśmy typowo crossowego treningu, a chyba by nam się to przydało. Gdy przyszłam konie jeszcze stały w swoich boksach. Przywitałam się z każdym, ale tylko Kolora wyprowadziłam na korytarz i uwiązałam, by po chwili zacząć czyszczenie. Poszło gładko, bo Kolek przez noc nie zdążył się bardzo zabrudzić. Kopyta były w dobrym stanie, a grzywę i ogon już dość sporych rozmiarów przycięłam, co odmłodziło kasztanka. Dodatkowo wkręciłam mu hacele, by zapobiec wypadkom gdyby, (broń boże!) miały się przytrafić. Gdy skończyłam na nogi założyłam mu ochraniacze i kaloszki, na grzbiet czaprak, futerko i siodło wszechstronne a na łepek ogłowie z oliwką. Sama się też odpowiednio ubrałam i dociągnęłam Rudemu popręg z prawej strony, po czym ruszyliśmy przed stajnię. Tam dociągnęłam popręg już z lewej strony (jak należy), opuściłam strzemiona i wsiadłam.
Ruszyliśmy spokojnym stępem w stronę lasu, gdzie następnie skierowaliśmy się w stronę jednej z prostszych tras crossowych, większość przeszkód była tam głównie na polanie i na pewno zdążymy się rozgrzać do jej początku. Po przejściu ok. 2 kilometrów w 10 minut nabrałam nieco wodze, sprawdziłam popręg i ruszamy kłusem. Rudzielec szedł żwawo, w terenie wyraźnie odżywał. Po 10 minutach kłusem odbiliśmy w prawo, na niewielką ścieżynkę która po kolejnych 15 minutach zamieniała się w dość szeroką drogę w sam raz na galop. Jakieś 5 minut przed tym przejściem zwolniliśmy do stępa, w którym to dociągnęłam Rudemu popręg i odpoczęliśmy nieco. Las o tej porze był jeszcze dość cichy, jednak słychać było śpiew ptaków a czasem też inne odgłosy. W pewnym momencie w oddali zobaczyłam stado saren, które również się nami zainteresowały, ale nie uciekły. Gdy już droga zaczęła się poszerzać nabrałam wodze i kłus, po chwili kłusa galop na lepszą stronę Rudego. Kolorowy ruszył żwawym galopem strzelając jednego małego baranka po czym opuścił łeb i parskał zgodnie z rytmem galopu. Uwielbiałam tą trasę, była taka niby sportowa, ale rekreacyjna, dobra też do turystyki bo wiele można było zobaczyć. W pewnym momencie przeleciało obok nas kilka saren, ale Wiatrowy tylko na nie spojrzał i galopował sobie wesoło dalej machając lekko główką. Za to kochałam tego konia - za taką dziecinność połączoną z dojrzałością i powagą, za tą ciągłą chęć zabawy i radość z małostek. W końcu wykonaliśmy lotną i galop na drugą nogę. Tym razem pobawiliśmy się w wydłużanie i skracanie galopu, mieliśmy też na drodze kilka niewielkich skoków w ramach rozgrzewki. W końcu, po 15 minutach galopowania zwolniliśmy do stępa. Pozwoliłam staruszkowi odpocząć, sama tez musiałam się troszkę ogarnąć. W oddali przed nami ukazała się pierwsza przeszkoda na trasie prowadząca na polankę - gałąź brzozy zwisająca na wysokości 80 cm. Lubiłam takie przeszkody, bo nawet gdyby koń w nie wpadł, to go nie zablokują i są w miarę elastyczne, dzięki czemu i bezpieczne. W końcu zagalopowaliśmy. Przeszłam w półsiad i pozwoliłam Kolkowi jechać w takim tempie, w jakim mu pasowało. Rudy szedł żwawym galopem roboczym parskając co chwila, a na widok zbliżającej się przeszkody postawił uszy i dobrze wymierzył odskok. ładnie pokonaliśmy gałąź i po chwili skręcaliśmy w prawo na kłodę tej samej wysokości. Ładny, płynny skok i energiczny galop na hyrdę ok.90 cm, przed którą znajdowała się woda. Nie zniechęciła ona Kolorowego do najazdu i ładnego, poprawnego skoku. Ostry zakręt w lewo i galop pod górkę, by na jej szczycie skoczyć przez kilka mniejszych kłód (zbiór na jednej przeszkodzie) mających 100 cm. Trochę się tej przeszkody obawiałam, jednak niesłusznie - Kolorek ze spokojem i gracją przefrunął nad nią dodatkowo zachowując zapas. Zwolniliśmy galop i zjeżdżamy w dół, by po chwili zeskoczyć z górki w wodę (bankiet). Po zeskoku Rudy lekko się poślizgnął, jednak szybko opanowaliśmy sytuację i po wyjechaniu z wody skręt w prawo na szereg z 2 kłód 100 cm na jedno foule. Rudy już nieco spokojniejszy najechał na niego zrównoważonym galopem i w tej samej równowadze pokonał obie przeszkody, po którym machnął zadowolony głową, a ja nakierowałam go w prawo na kolejny bankiet, ale bez wody na dole. Wskoczyliśmy tych 80 cm wyżej i 4 foule do żywopłotu 100 x 80. Spokojny, czysty skok i stromy zjazd w dół. Zwolniłam konia, by znów nie mieć poślizgów, i ładnie zjechaliśmy ze zbocza. Zostały nam już tylko dwie przeszkody. Znajdowały się one na drugiej ścieżce, prowadzącej obok wjazdu na polanę. Pozwoliłam Kolorkowi wyciągnąć galop i przy zjeździe w las zwalniamy. Tu chaszcze były nieco gęściejsze, ale dało się jechać. Po chwili na drodze stanął nam płot - taki prawdziwy, drewniany płot. Była to pierwsza przeszkoda. Miała nieco ponad metr, więc przyspieszyliśmy kroku i hop! Już po chwili lądowaliśmy za nim. Kilka foule i widzimy ostatnią przeszkodę, skok na szerokość. był on niski, miał zaledwie 40 cm wysokości, ale szeroki był na 2 metry. Kolorowy widząc go naprężył mięśnie i późno się wybił, by wylądować jak najdalej. Mocno się wyciągnął w trakcie skoku i po chwili kamień spadł mi z serca i już spokojnie galopowaliśmy sobie po ścieżce, póki nie byliśmy zmuszeni przejść w stęp.
-Nie sądziłam, że ta droga tak zarosła - Powiedziałam przytulając się do szyi konia i czekając na wyjazd z dróżki. Po kilku minutach trafiliśmy na główną drogę. Ruszyliśmy spokojnym kłusem. Po 5 minutach w oddali dało się widzieć budynki stajni, jednak dopiero, gdy spostrzegłam bramkę nakazałam przejście w stęp. Rudzielec parskał raz po raz, był nieco spocony, ale nie jakoś strasznie. Poluźniłam mu o dziurkę popręg i na luźnej wodzy wjechaliśmy do stajni. Postępowałam z wałaszkiem jeszcze na maneżu, by porządnie ochłonął i wracamy do stajni.Przed wjazdem do budynku zatrzymałam rumaka, zsiadłam z niego, poluźniłam popręg, podpięłam strzemiona i idziemy pod boks. Tam rozsiodłałam staruszka, wytarłam i na kantarku zaprowadziłam na myjkę. Schłodziłam mu nogi i odprowadziłam do boksu. Tam nie dość, że go wymasowałam (nie chciałam, by dostał zakwasów albo czegoś innego) to jeszcze nakarmiłam samymi dobrymi rzeczami - burakiem, marchewkami i jabłkiem. Ostatecznie zostawiłam go jeszcze na pół godziny w boksie, po czym wyprowadziłam na padok do reszty koni. Zadowolona z treningu otrzepałam ręce i wróciłam do biura chwilę odpocząć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:10, 21 Paź 2010    Temat postu: Teren na oklep z Chocky

Data: 08 Wrz 2010
Z samego rana postanowiłam wsiąść rekreacyjnie na Kolorowego. Wałaszysko jest już na emeryturce i raczej już nie pracujemy na ujeżdżalni, tylko jeździmy w szalone, luźne tereny. Dzisiejszy wyjazd był wyjątkowy - w podróż miała zabrać się z nami Chocky na Arizonie, również na oklep. Gdy wyszłam z mieszkania akurat przyjechała. Przywitałyśmy się ciepło i poleciłam Cho odstawić póki co Arizonę do boksu, bo muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy. Dziewczyna skorzystała z propozycji i stwierdziła, że mi pomoże. Dzięki pracy w więcej osób uwinęłyśmy się w pół godziny tak, że na sekundę wpadłam do domu się przebrać, zjeść kanapkę i wróciłam do stajni. Wzięłam z siodlarni ochraniacze, ogłowie i szczotki Kola, następnie Chocky pożyczyłam jakieś szczoty dla Arizony. W tym samym czasie wyprowadziłyśmy konie i zaczęło się czyszczenie. Rudy był stosunkowo czysty, więc szybko się z nim uporałam bo (jak zwykle) nie sprawiał żadnych problemów. Kochany z niego koń. Założyłam mu ochraniacze, ogłowie z oliwką i spojrzałam na Cho. Była gotowa, więc wyprowadziłam wałacha na dwór i ze schodków wsiadłam. Spojrzałam do tyłu i ujrzałam Chocky gotową do wyjścia.
Ruszyłyśmy stępem obok siebie w stronę bramy. Była zamknięta, jednak dla nas nie był to żaden problem i po chwili żwawym stępem jechałyśmy sobie przez las. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym, omawiałyśmy sprawy zarówno końskie, jak i zupełnie od czapy. Dużo było śmiechu, nawet koniom udzielił się nasz dobry nastrój. W końcu, po 3 km stępowania po leśnych ścieżkach przyszła pora na kłus.
-kłusujemy? - Spojrzałam na dziewczynę
-kłusujemy! - Odparła z szerokim uśmiechem
Jak na zawołanie ruszyłyśmy wyższym chodem w tym samym momencie. Siedziałam sobie wygodnie na Kolorze, który swobodnie kłusował w swoim tempie. Nigdy nie zapomnę tego kłusa - kanapa jak talala Smile Chocky chyba też nie narzekała Very Happy Kłusikiem jeździłyśmy sobie po wąskich i szerokich ścieżkach, w górę, w dół, po piachu, trawie, błocie... W końcu dotarłyśmy do stromego zjazdu. Pojechałam pierwsza. Rudy spokojnie schodził w dół, uważnie stawiając nogi. Gdy stanęliśmy na prostym poklepałam go i pomachałam do Chocky. Arizona, nieco niedoświadczona szła niepewnie, jednak dzielnie dobrnęła do nas. Dziewczyna pochwaliła kuckę i jedziemy dla chwili wytchnienia stępem. Zbliżałyśmy się do pól i łąk, z których wyjeżdżało się po dość stromym zjeździe wprost na pustą, szeroką plażę.

soon


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:11, 21 Paź 2010    Temat postu: Natural: Friendly Game i lekka jazda

Data: 15 Paź 2010
Postanowiłam ruszyć mojego szczęśliwego, siwiejącego ze względu na wiek staruszka. Kolor stał właśnie przy bramie padoku i patrzył na mnie jakby wyraźnie czegoś chciał.
-Cześć kochanie - Powiedziałam przytulając się do jego ciepłego cielska i dając marchewkę. - Chodź. - Na te słowa wałach ruszył za mną, z chrapami tuż przy moim policzku. Zamknęłam bramkę i poszliśmy bok w bok pod boks. Nakazałam rudzielcowi stać i sięgnęłam po szczotki. Był w miarę czysty, miał zaledwie kilka zlepek na zadzie i brzuchu, trochę piachu na grzbiecie i to wszystko. Wiatrowy stał jak zwykle grzecznie, znakomicie podał wszystkie nogi i wciąż domagał się pieszczot. Nie oszczędzałam mu ich. W końcu zdobyłam się na otwarte okazywanie czuć, a jego kochałam całym serduszkiem. Gdy już wypucowałam rumaka, zaplotłam mu (ot tak, dla zabawy) grzywę i ogon sięgnęłam po kantarek sznurkowy, następnie założyłam na głowę Rudego. Staruszek wyraźnie się pobudził, czuł, że w końcu coś porobi. Do kantarka dopięłam linę, w drugą dłoń wzięłam carrot sticka i idziemy na maneż.
Na miejscu wpierw dotykałam konia dłonią. Kol ani razu nie napiął mięśni, ufał mi. Przytuliłam go i zaczęłam gładzić rudą sierść liną. Również brak reakcji po za jednym miejscem, w którym jednak szybko został dotyk zaakceptowany i wałaszysko zaczęło sobie drzemać.
-hej...pobudka - Powiedziałam ciepło do konia, następnie poklepałam i wzięłam carrot sticka. Nie miałam żadnych problemów z spiętym koniem, Kolorowy przez ostatnie lata na emeryturze często przerabiał Friendly Game z różnymi przedmiotami. Spokojnie mogłam dotknąć jego łopatki, zadu, grzbietu czy brzucha. Tak samo mogłam mu machać i świstać carrotem i liną nad głową, a koń nic. W końcu zdjęłam z zgrabnej głowy wałacha kantar, odrzuciłam wraz z liną i stickiem na bok, konia podprowadziłam pod ogrodzenie, na które się wdrapałam i wsiadłam.
Ruszyliśmy stępem. Rudy nadal doskonale reagował na łydki, mogłam na nim wykonać każdą figurę jaką chciałam. Jednak zrobiliśmy kilka wolt czy zmian kierunków i na tym koniec. Po rozstępowaniu od lekkiej łydki kłus. Wielbiłam kasztana za jego miękkie chody i chęć współpracy, porozumienia. Pokłusowaliśmy sobie na różnych łukach, prostych i tym podobnych, w końcu zatrzymałam Rudzielca.
-Kocham Cię Kolorku - Szepnęłam wtulając się w ciepłą szyję małopolaka. Ten odwrócił łeb w moją stronę i przyłożył chrapy do mojej stopy patrząc przyjaźnie. Chwilę tak postaliśmy, w końcu nakazałam kłus. Chwilka kłusa i galop. Staruszek bryknął dwa razy i lekko pogalopował w dal. Zrobiliśmy 2 koła i kłus. Zmieniliśmy kierunek i to samo. Chwila kłusa, potem galop. Znów kilka lekkich bryków z radości, machnięcie głową i spokojny, lekki, płynny galop. Zrobiliśmy sobie 2,5 okrążenia po czym kłus. Spokojnie kłusowaliśmy długo, nawet bardzo. Pozwalałam Kolorowemu robić co chce, a ten chciał kłusować. Pozwoliłam mu na to. Raz zagalopował, ale po kilku krokach przeszedł znów do kłusa. W końcu zwolniliśmy do stępa. Postępowaliśmy 10 czy 15 minut i na padok.
Rudy cierpliwie czekał, aż z jego dość wysokiego grzbietu otworzę i zamknę obie bramki, potem zaś poprowadził się do swojego legowiska, gdzie po tym, jak zsiadłam ułożył się, wytarzał i leżąc raźno spojrzał na mnie. Ułożyłam się tuż przy nim i wtuliłam w grubą, miękką rudą sierść. Pozwoliłam dać upust swoim emocjom i popłakałam się. Byłam załamana - odeszły 3 konie, które kochałam, Kolorowego żywot tez dobiega końca, to widać...Długo płakałam wtulona w ciepłe cielsko wałacha, próbującego mnie pocieszyć delikatnie trącając chrapami i raz po raz kładąc na mnie swój łeb. W końcu zasnęłam. Obudziłam się po jakiejś godzinie z głową Kola na nogach. Rudy ciągle czuwał, patrzył na mnie i chciał mi dodać otuchy. Widząc, że się obudziłam podniósł łeb i spojrzał wesoło. Uśmiechnęłam się niewyraźnie, wstałam, otrzepałam i poszłam do biura nieco ogarnąć swój świat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Kolorowy Wiatr Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin